Podsumowania sezonu 2022/23: cz. 1

9 cze 2023 |

Koniec maja oraz rozstrzygnięcie barażowego Turnieju Mistrzyń oznajmiły koniec żeńskich rozgrywek sezonu 2022/23. Teraz przyszedł czas na podsumowania. W związku z tym, zapraszamy na krótki cykl artykułów na klubowej stronie, w których będziemy analizować poszczególne aspekty debiutu MKS PR Urbis Gniezno w PGNiG Superlidze Kobiet.

Na początek, przed przejściem do analizy poszczególnych rund w wykonaniu Żółto-czarnych w porządku chronologicznym, podsumujmy największe plusy i minusy występów beniaminka.

 

Plus:

Pewne utrzymanie w PGNiG Superlidze Kobiet

Cel postawiony przed sezonem był jasny – utrzymać się w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Jeśli to będzie tylko możliwe, z 8. miejsca, bez konieczności gry w barażach. Jak się okazało, pomimo różnych wzlotów i upadków, cel ten udało się zrealizować w stu procentach.

Nie da się ukryć, że moment po pierwszych 6 rundach, gdy Pszczoły obok chorzowskiego Ruchu były jedną z dwóch „czerwonych latarni” ligi z zerowym dorobkiem na koncie, mocno zwiększył kibicowską presję na zawodniczkach, ale także – jeśli nie bardziej – na sztabie szkoleniowym i zarządzie klubu. Mimo, że przed sezonem raczej nie było słychać nierealistycznych oczekiwań i większość gnieźnieńskiego środowiska oczekiwała po prostu utrzymania, gdzieniegdzie można było usłyszeć niecierpliwe głosy domagające się głowy trenera, czy innych drastycznych kroków ze strony zarządu.

Włodarze MKS stanęli jednak murem za drużyną, pozostawiając wszystko w rękach piłkarek oraz sztabu pod przewodnictwem duetu trenerskiego Popek-Solarek. Zwróciło się to z rekompensatą, gdyż od sensacyjnego zwycięstwa po rzutach karnych z MKS FunFloorem Lublin, Żółto-czarne poszły jak burza i mimo jeszcze kilku potknięć, na mecz ostatniej rundy do Chorzowa jechały już z zagwarantowanym, bezpiecznym 8. miejscem w ligowej tabeli.

 

Minus: 

Nie obyło się bez frycowego

Jak już wspomniano wyżej, do 6. rundy losy utrzymania mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Podobnie jak chorzowianki, Pszczoły często miały nie tyle problem, by nawiązać walkę z wyżej notowanymi rywalkami, ale raczej z tym, by dobry wynik i dominację w danej fazie meczu dowieźć do ostatniego gwizdka. Idealnym przykładem na to mogły być chociażby wyjazdowe spotkania w Piotrkowie Trybunalskim, czy w Markach, z lwowską Galiczanką.

W tym miejscu trzeba jednak dodać, że Pszczoły stanowiły najmłodszą polską drużynę w stawce, a dla ogromnej większości składu był to absolutny debiut w najwyższej klasie rozgrywkowej.

 

Plus:

Atmosfera w hali im. Mieczysława Łopatki

Pomimo ciężkiego początku superligowej przygody, większość gnieźnieńskich kibiców nie odwróciła się od swoich ulubionych Pszczół. Zapełniając halę średnio w 90% podczas każdego spotkania, tłumnie –i co ważne, rodzinnie – przychodzili dopingować swoją ukochaną drużynę.

Gnieźnianki odpłaciły się w najlepszy z możliwych sposobów dostarczając im wielu wrażeń oraz emocji. Zarówno podczas przegranych, jak i wygranych spotkań prawie zawsze scenariusz pełen był zwrotów akcji, a szala zwycięstwa przechylała się z jednej w drugą stronę.

Pszczoły „wykręciły” także mecz z jedną z najwyższych oglądalności telewizyjnych w sezonie. Mecz z Galiczanką Lwów oglądało 115 000 widzów, a w szczycie zainteresowania ta liczba sięgnęła nawet 150 000.

 

Minus:

Nie do końca funkcjonujące skrzydła 

Chociaż były przebłyski formy, to podczas tegorocznych rozgrywek gnieźnianki relatywnie mało bramek zdobywały ze skrzydeł. Wielokrotnie można było wręcz zaobserwować, że przeciwnicy w obronie nie przykładali wielkiej wagi do tego elementu wiedząc, że nie jest to najsilniejsza strona gry Pszczół.

Pomimo tego, że zawodniczki zostawiały serce oraz zdrowie na parkiecie, niestety piłka wielokrotnie nie chciała znaleźć drogi do bramki. Cztery nominalne skrzydłowe rzuciły łącznie 131 goli.

Drugi sezon w Superlidze będzie okazją do poprawienia tego elementu gry zarówno taktycznie, jak i osobowo. Do drużyny dołączyły Nikola Szczepanik i Żaneta Lipok, które w zakończonym sezonie we dwie zdobyły dla swoich klubów 143 bramki.

 

Plus:

Bramkostrzelność Łęgowskiej i Nurskiej, dojrzałość Świerżewkiej i Hartman. Solidne „koło”.

Chociaż już w 1. Lidze Kobiet Magdalena Nurska pokazała, że ma „ciąg na bramkę”, to wiadomym było, że przy przeskoku jakościowym do PGNiG Superligi nie będzie łatwo. Okazało się, że nie dość, że najwyższa klasa rozgrywkowa nie była dla popularnego ,„Zioła” straszna, to przedsezonowe oczekiwania w departamencie strzeleckim zdecydowanie wyprzedziła także Monika Łęgowska. Obie zawodniczki od początku sezonu prezentowały stabilną formę, co zaowocowało 2. miejscem w klasyfikacji strzelczyń dla Moniki z liczbą 151 bramek (do momentu, gdy miały rozegraną równą liczbę meczów, prowadziła nawet w tej klasyfikacji z Dianą Dmytryszyn), oraz 5. miejscem dla Magdaleny, która rzuciła 135 bramek.

Nie bez znaczenia okazała się też bardzo dojrzała postawa – pomimo młodego wieku – Justyny Świerżewskiej oraz Malwiny Hartman. O ile na doświadczenie drugiej, z racji przejścia do Gniezna z mistrzowskiego Zagłębia Lubin sporo kibiców liczyło już przed sezonem, tak już w jego trakcie okazało się, jak ważną rolę w drużynie pełni Świerżewska. Brak środkowej rozgrywającej, która z powodu rekonwalescencji musiała opuścić start sezonu, okazał się szczególnie bolesny w pierwszych kolejkach. Jej powrót do składu był bardzo ważnym elementem w przełomowym, i historycznym zwycięstwie nad wielokrotnymi Mistrzyniami Polski z Lublina. W całym sezonie była jedną z najlepiej asystujących zawodniczek drużyny.

Ważną rolę – i to nie tylko na rozgraniu, ale w razie potrzeb i na skrzydle – w wielu spotkaniach odegrała Malwina Hartman. Autorka wielu asyst i inteligentych rozegrań miała swoje momenty także przy rzucaniu na bramkę; najlepszy mecz w tym aspekcie zaliczyła przeciw koszaliniankom, z 10 bramkami i 90% skutecznością na koncie.

Gnieźnieńskie obrotowe mimo braku wielkiego doświadczenia i wielu innych większych „nazwisk” w lidze zaprezentowały się solidnie. Podstawowy duet kapitan Martyny Matysek i Oliwii Kuriaty uzupełniany był przez grająca w klubie od dziecka Karolinę Chojnacką. Mimo potknięć, w skali sezonu trio to nie raz skutecznie potrafiło poradzić sobie z dużo bardziej utytułowanymi i wyżej notowanymi rywalkami.

 

Minus:

Krótka „ławka” na bramce

Solidnym i wyrównanym duetem bramkarek jak dla beniaminka wydawała się para Konieczna-Hoffmann. Mimo porażek w pierwszych meczach, bramka nie była raczej upatrywania jako główne źródło problemów Pszczół, a obie zawodniczki zaliczały lepsze i gorsze momenty w poszczególnych spotkaniach.

Sytuacja zmieniła się mocno po kontuzji,  której doznała w domowymi meczu z FunFloorem Lublin Daria Konieczna. Mimo, że nominalnym „numerem 3” w drużynie była młoda Antonina Cieślak (która swoją drogą zaliczyła kluczowe interwencje w przełomowym spotkaniu z Lublinem), to niejednokrotnie nie mogła towarzyszyć koleżankom z pierwszego zespołu. Wszystko z powodu kolizji terminów, z meczami walczącej o awans drugiej drużyny seniorskiej MKS, oraz, walczącej o Mistrzostwo Polski, drużyny Juniorek – których jest podstawową bramkarką.

W tej sytuacji, awaryjnie sztab szkoleniowy powołał na ławkę wychowankę, Lidię Kobyłecką, która kilka miesięcy wcześniej zakończyła karierę sportową. Ze względów logistycznych nawet i ona jednak nie zawsze mogła być obecna w drużynie, szczególnie podczas meczów wyjazdowych. To wszystko spowodowało, że w wielu spotkaniach drugiej części sezonu ogromy ciężar, przede wszystkim psychiczny, spoczął na ramionach osamotnionej Dominiki Hoffmann.

I mimo, że wywiązała się z tej roli bardzo dobrze, w dodatku unikając kontuzji – to gnieźnieńscy kibice mogą odetchnąć z ulgą, że w przyszłym sezonie taka sytuacja nie powinna się powtórzyć.

Do Hoffmann, w seniorskiej formacji bramkarskiej dołączyła znana jej doskonale z lat młodzieżowych Aleksandra Hypka. Do tej dwójki, jeśli wszystko się uda, już jesienią dołączy rekonwalescentka Daria Konieczna, a w odwodzie pozostaną wciąż zdobywające doświadczenie w drugim zespole Cieślak oraz jedyna w składzie Ukrainka, Alina Ruda.